niedziela, 20 stycznia 2013

Konopnicka. Lustra i symptomy, Lena Magnone

Lubię wiedzieć - podobno szybciej się przez to człowiek starzeje, ale dla mężczyzny (to ważne) nie jest to aż tak istotne. Postanowiłem więc trochę "pociągnąć" moją znajomość z Konopnicką, co prawda "Szkolnych przygód Pimpusia Sadełko", wbrew pierwotnemu zamiarowi, nie zaserwowałem swojemu synkowi ale za to sam uraczyłem się "Naszą szkapą" i "Miłosierdziem gminy" w myśl zasady "omne trinum perfectum" i przystąpiłem do lektury książki Leny Magnone. 


Wydawnictwo słowo/obraz terytorium, luka w podejmowaniu tematu i budząca respekt objętość książki zapowiadały się obiecująco. I może tym większy był mój zawód. Już wstęp zabrzmiał ostrzegawczo, gdy dowiedziałem się, że celem Autorki "nie jest ani budowanie, ani rujnowanie, ale spowodowanie rozchwiania" podczas gdy sądziłem, że celem książki jest pokazanie postaci Marii Konopnickiej taką jaką była w rzeczywistości i przedstawienie jej twórczości, albo jakby to powiedziała Lena Magnone jej dekodowanie. Im dłużej książkę czytałem tym bardziej też doceniałem angielski styl żartu, że jest ona  "nieznacznie skróconą i poprawioną wersją pracy doktorskiej" bo aż prosi się one o rzeczywiste skrócenie o wywody, które z postacią bohaterki książki i jej twórczości nie mają nic wspólnego i aż włos jeżył się na głowie na myśl, jak wyglądała niepoprawiona wersja pracy. "Konopnicka. Lustra i symptomy" jest klinicznym przykładem braku umiejętności pisania prostym językiem i jasnego przekazywania myśli. O ile w przypadku pracy doktorskiej jest to jeszcze jakoś usprawiedliwione bo wiadomo, że nikt jej nie czyta i ląduje ona na półkach biblioteki uniwersyteckiej nabierając kurzu, to w przypadku publikacji adresowanej bądź co bądź do czytelnika "masowego" wypada zadać sobie nieco trudu i przedstawić wariant nadający się do czytania. Tymczasem czytelnik jest skazany na przedzieranie się przez gąszcz różnorakich dygresyjnych zastrzeżeń/objaśnień/wprowadzeń, które imponują poziomem erudycji Autorki ale nie posuwają jego wiedzy na temat Konopnickiej i jej twórczości nawet o krok. Ona sama, jako absolwentka pensji u sióstr sakramentek pewnie byłaby zdumiona, że do książki o niej został wmieszany Hegel, Kant, Schopenhauer czy Nietzsche. Efekt tego jest mniej więcej taki, jak w przypadku molierowskiego Pana Jourdain, który dowiaduje się od nauczyciela, że mówi prozą. Lena Magnone, z kolei zapoznaje nas z równie odkrywczą konstatacją, zgodnie z którą "przyjmujemy założenie o pierwotności mowy wobec pisma", podpierając  to "założenie" (sic!) - ręka w górę, proszę te osoby, które najpierw pisały a dopiero potem mówiły -   autorytetem Jacquesa Derridy. Można się też dowiedzieć, że "Odkrycie niekompletności matki, która na etapie preedypalnym funkcjonowała dla dziecka nie tylko jako zbiornik wszystkiego co pożądane, ale również figura jedności, całości, jest w oczywisty sposób traumatyczne" ale uczciwie trzeba przyznać, że jest to doprawdy pestka z niektórymi stwierdzeniami, z uporem godnym lepszej sprawy, przywoływanego przez Autorkę, Jacquesa Lacana, którego bełkot został obśmiany w głośnej swego czasu, a publikowanej także w Polsce książce "Modne bzdury: o nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów". Cały ten "naukawy barok" aż prowokuje do postawienia pytania, czy Autorka naprawdę musi spoglądać na Konopnicką wyłącznie przez cudze okulary? Innym mankamentem książki, o którym, trzeba oddać sprawiedliwość, Lena Magnone lojalnie informuje, jest brak chronologiczności wywodów. Nie mają one związku ani z kolejami życia Konopnickiej ani jej twórczości, co nawet jeśli już się przekopiemy przez balast, o którym wcześniej wspominałem i dotrzemy do sedna książki nie ułatwia w uporządkowaniu wiadomości na temat poetki. A jak na tak olbrzymią pracę (choć moim zdaniem w większości niepotrzebną) tych informacji jest zaskakująco niewiele. Nawet to co miało stanowić crème de la crème, czyli listy do córek nieco rozczarowuje ponieważ Autorka zajmuje się relacjami Konopnickiej tylko z dwójką swoich dzieci, "zaniedbując" pozostałą czwórkę, choć w odniesieniu do Heleny i Laury trzeba przyznać jest to rzeczywiście ciekawy materiał. Interesujące są również wywody dotyczące mitologizacji własnego dzieciństwa i autokreacji Konopnickiej, wreszcie stosunku do niej i jej twórczości współczesnych. Przyznaję, książkę przeczytałem tylko w 2/3 a i to uważam, za osiągnięcie - więcej było ponad moje siły - cóż, wygląda na to, że na biografię Konopnickiej z prawdziwego zdarzenia ciągle jeszcze trzeba poczekać. 

43 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Nie należy przy tym lekceważyć patriarchalnej potrzeby dominacji męża pani Matusowej wyrażonej w fallicznym symbolu przemocy jakim jest batog :-). W domu jest "Pimpuś" w edycji Philipa Wilsona ale nie zyskał uznania w oczach a właściwie uszach ani córki ani syna :-). A tak zupełnie na serio - to mogła być całkiem niezła książka, gdyby tylko Autorka skoncentrowała się na zasadniczym temacie - czyli na Konopnickiej. Poczytuję sobie teraz "Życie Josepha Conrada-Korzeniowskiego" Z. Najdera - co za różnica, no ale Najder jest "nienowoczesny" :-).

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Owszem w dwóch tomach, tyle że z 2006 r., to poprawiona wersja wcześniejszych edycji.

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Szpiegiem?! - był dyrektorem RWE :-) Wolę nie pytać co naprawdę obchodził "panienki z polonistyki" :-)

      Usuń
    7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    8. I jeden i drugi był. To taka książka nie jest lekturą? to przecież podstawa biografia Conrada.

      Usuń
  2. Ja również Cię podziwiam. Usiłuję bowiem przebrnąć przez króciutką kilkudziesięciu stronicową broszurę Wiktor Hugo pióra niejakiego W.Nikołajew, w której tyleż jest oceny prozy pisarza pod kątem marksistowskiej ideologii, że tego po prostu nie da się czytać, ale może zachęcona twoim przykładem przeczytam choć małą cząstkę, aby mieć się nad czym po pastwić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nie pastwię - w stosunku do zmarnowanego czasu i wysiłku związanego z lekturą książki, powiedziałbym nawet, że jestem litościwy :-). W domu czeka na mnie jeszcze biografia Dagny Przybyszewskiej też wydana przez słowo/obraz terytoria - aż ciarki mi przechodzą na myśl co tam mnie może czekać :-).

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ja nie mam na ich punkcie takich doznań :-) owszem wydają rzeczy raczej dla wymagających czytelników a to już z definicji bardzo ogranicza "grupę targetową" :-)

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Ja tam nie wiem, czy żeby czytać np. Huelle'a czy Chwina trzeba wielkiej mądrości a przecież nie można ciągle czytać Dana Browna czy Grocholi :-)

      Usuń
    6. Nie można? Ach... ty, człowieku małej wiary!

      Usuń
    7. No, w sumie można :-), tylko po co?! :-)

      Usuń
  3. A ja się z chęcią po-pastwię, tak rzadko to robię. A zmarnowany czas i wysiłek jest ku temu wystarczającym powodem. Choć może sama sobie będę winna wiedząc na co się narażam. Życzę, aby biografia Dagny przypadła ci do gustu bardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już nawet nie chodzi o gust, tylko o zdrowy rozsądek i trzymanie się tematu :-), bo nie wiem czy choć połowa z tego co przeczytałem z "Konopnickiej" dotyczy jej albo jej twórczości.

      Usuń
  4. O, znowu moja ulubienica:) Chwała ci za to, że przebrnąłeś przez biografię i nas przestrzegłeś. Od kilku miesięcy klikam na allegro za "Listami do synów i córek" Konopnickiej w opracowaniu L.Magnone i nic. Pewnie więcej z tej pozycji bym skorzystała. Zastanawiam się tylko, skoro poetka odeszła w zapomnienie, to dlaczego takie tomiszcze (ponad 900 stron!) jest niedostępne? Kto to kupił i dlaczego się nie pozbywa? Pewnie szkoły noszące imię;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie nie przebrnąłem :-) Może Konopnicka wcale nie jest zapomniana, skoro nie można kupić jej listów :-)

      Usuń
    2. Pewnie jeszcze jedna grupa poluje na jej twórczość, szczególnie prywatną;)

      Usuń
    3. Ale jeśli już, to pewnie raczej na korespondencję z Dulębianką :-) a to przecież listy do dzieci, kilka z nich jest zresztą w książce L. Magnone.

      Usuń
    4. To pewnie feministki polują na jej listy i je wykupują, bo może szukają w nich jakichś tropów wskazujących na jej orientację seksualną.:)

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Stara zasada marketingu mówi "obojętnie, dobrze czy źle, byleby po nazwisku" :-) Homoseksualizm/biseksualizm nie zaszkodził ani Dąbrowskiej ani Iwaszkiewiczowi więc i Konopnicka jakoś to przetrzyma :-).

      Usuń
    7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    8. Racja :) Słuszne podejście do tej jakże delikatnej sprawy:) Ale z drugiej strony nie wiem, jak tę "kampanię" przetrzymają czytelnicy...

      Usuń
    9. Alu, ale to nie my, tylko salon III RP po 11 listopada rozpoczął taką "kampanię"... Stąd moje aluzje.:)

      Usuń
    10. Dzieci miała ośmioro (dwoje zmarło w dzieciństwie), Iwaszkiewicz też miał dzieci, Kowalska też miała :-). Wytrzymają, wytrzymają może nawet przeczytają listy, żeby sobie samemu zdanie wyrobić :-)

      Usuń
    11. Marlow, to nawet nie o dzieci chodzi. Mam i czytałam dzienniki Kowalskiej, Iwaszkiewicza... Oni piszą o swoich preferencjach, uczuciach i vice versa (np. Dąbrowska), ale Konopnicka nie zostawiła śladu i dlatego pomówienia bolą. Lata całe trwała cisza, póki Tomasik nie nabazgrał "Homobiografii", na które wszyscy się powołują jako jedyne źródło, a autor sam przyznaje, że dowodów nie ma! W takim przypadku tolerancyjny uśmiech nad Konopnicką uważam za nietrafiony ("dobrze czy źle, byle po nazwisku"). Nie wiem, czy tego życzyłaby sobie poetka, a wiem na pewno, że nie życzą sobie jej wnuki. Uszanujmy to.

      Usuń
    12. Książkowcu, spróbuję wyłuszczyć mój punkt widzenia. Przede wszystkim uważam, że "zaglądanie komuś pod kołdrę", podobnie zresztą jak "zaglądanie w majtki", jest bardzo oględnie rzecz ujmując, mało twórcze i interesujące jeśli chodzi o badania literacki :-). Pewnie gdyby Konopnicka mieszkała z jakimś malarzem dyskusja potoczyłaby się w drugą stronę :-) i wszyscy by o sprawie dawno zapomnieli. Problem chyba w tym, że wiele osób określenie "homoseksualista" traktuje ciągle jako obraźliwe, a przecież nie żyjemy w czasach Konopnickiej - tak mi się powiedziało - bo skojarzyło mi się z odkrywczą myślą Leny Magnone, która obwieściła, że nie ukrywa, że jej praca "powstaje ponad sto lat później" :-). Jeśli chodzi o ślady to wziąłbym jednak poprawkę na środowisko i czasy Konopnickiej, dla niej aktorstwo córki był dramatem, że nie wspomnę o "lekkim prowadzeniu" - więc wzmianka o homoseksualnym zabarwieniu pewnie by jej przez gardło nie przeszła. Ale mnie w sumie najbardziej przekonuje milczenie w tej sprawie w "Lustrach i symptomach" (przynajmniej w tej części, którą przeczytałem) a "Homobiografii" nie znalazłem w jej bibliografii. Gdyby coś było na rzeczy, myślę, że zostało zaprezentowane bo Autorka raz, że jest nowoczesna a dwa zrobiła kawał roboty, jakby na to nie patrzeć.

      Usuń
  5. A co do zaprezentowanej biografii - to z zacytowanych urywków wyłania się książka dużo gorsza spośród tych naukowych publikacji, które dosyć często czytam... Postmodernistyczny bełkot. Zatem trzeba się uzbroić w cierpliwość i poczekać na biografię z prawdziwego zdarzenia, taką na miarę tomu Romaniuka o Iwaszkiewiczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej części książki, którą zmęczyłem biografii sensu strico jest niewiele, lepiej trochę wygląda kwestia omówienia twórczości, w każdym razie, rzeczywiście na biografię z prawdziwego zdarzenia ciągle jeszcze musimy poczekać.

      Usuń
  6. Jest stara, pięćdziesięcioletnia, ale świetnie napisana i nadal aktualna biografia Marii Szypowskiej Konopnicka, jakiej nie znamy.
    Iwaszkiewicz napisał o tej autorce, że stworzyła swój typ książki - "w oparciu o bardzo szczegółowe badania archiwalne, z przytaczaniem licznych źródeł, tworzy tomy bardzo zajmujące i nadające się do czytania, bardzo w czytanie wciągające".
    Polecam! Książka Magnone cenna, ale niestety ciężka w czytaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szypowska zawsze mi się kojarzyła z książkami "przyciętymi" na użytek uczniów i szkoły, wszystko uładzone i gładkie ale skoro mówisz ... :-). Co do książki Magnone, to szczerze mówiąc trudno mi dopatrzeć się jej walorów poznawczych, jeśli chodzi o biografię Konopnickiej poza wątkami związanymi z córkami, ale tak jak pisałem nie byłem stanie dobrnąć do końca więc może coś mnie ominęło. Co do tego, że ciężka w czytaniu pełna zgoda ale to chyba standard u nas jeśli chodzi o książki z ambicjami intelektualnymi, niestety.

      Usuń
    2. Ponieważ u Magnone poza wątkiem z córkami niewiele jest nowego, twierdzę, że Szypowska jest wciąż aktualna. Przycięta na użytek uczniów? Nic podobnego! Nadal ma smaczki, których nie mogą jej wybaczyć m.in. działacze z Towarzystwa im. Marii K.

      Usuń
    3. Zamówienie na allegro już zrobione, zobaczymy - najwyżej będzie na Ciebie Anonimowa/Anonimowy :-)

      Usuń
    4. Biorę pełną odpowiedzialność za tę lekturę :)

      Usuń
    5. Mam nadzieję, że nie są to tylko szumne zapowiedzi bo dopiero teraz zwróciłem uwagę na objętość książki :-)

      Usuń
  7. Ciekawa jestem Twoich wrażeń z lektury. Miałeś czas do niej zajrzeć?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Już widzę, że tak :)
    Uważasz, że zmarnowałeś czas?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda Szypowska nie porywa narracją i chwilami pozostawia spore poczucie niedosytu :-) ale z całą pewnością nie jest to marnowanie czasie. Za podpowiedź dziękuję :-)

      Usuń